poniedziałek, 16 grudnia 2013

Piątek 13,

Piątek 13 jest jednak pechowy. Nie wiem jak myśmy to wszystko zaplanowali kilka dobrych miesięcy temu żeby rozpoczynać podróż zaraz po 13. Podejrzewam że był to jakiś słoneczny lipcowy dzień kiedy człowiek zapomina się i nie przyjmuje do wiadomości że coś może pójść nie tak kilka miesięcy pózniej. Co miał się zebźdić to się zebźeziło. Magda chora, mama chora, kot prawie bezdomny w ostatniej chwili przytulony, ja lądujący w mgle ostatnim samolotem, który wylądował...u nas.

O 23:47 pomyślałem sobie, że czekam na 00:00 żeby przywitać z radością 14. No i nie doczekałem. O 23:57 przyszedł SMS z LOT. "Uprzejmie informujemy ze samolot lo3828 został w dniu dzisiejszym odwołany. Prosimy o kontakt centrum rezerwacji w celu zmiany lotu." No nie nie doczekałem w spokoju 14... Pani w centrum nawet się ucieszyła, ze zrezygnowaliśmy z lotu. Tutaj była taka mgła, ze sąsiadów nie było widać... wiec nie można ryzykować. Szybka decyzja żeby jechać samochodem do Warszawy. Dobrze ze nie było to tydzień temu w czasie kataklizmu narodowego, bo byśmy nie dojechali. Wpadliśmy na lotnisko w WAW się pokojnie zawiedliśmy w samolocie oczekując znanym nam wcześniej luksusów. Chyba nawet na ten temat napisałem tekst przy okazji poprzedniego bloga. Oj jaki ja byłem głupi i naiwny.... Taki trochę wschodnioeuropejski zachwycający się prostym marketingiem zastosowanych przez wchodzące na rynek znane linie lotnicze z Dubaju. Oprócz wytapetowanych stewardes i ładnych zawieszek na bagaż nic nie zostało z poprzedniego serwisu. Samolot pewnie miał 30 lat. Przegłodzili nas ostro a kilka Brytyjek z serwisu pokładowego głownie było zainteresowanych poprawieniem swojej urody...wiec latały wiekorotnie do toalety zajmując ją zdesperowanym pasażerom. A propos pasażerów to oczywiście był kilka oryginalnych postaci, ale muszę przyznać że mniej oryginalnych niż jeden ze stewardow, który miał postawione włosy jak Marc Almond...szukacie na YouTube... Pan też latał często do toalety w celu podreperowania swojego nieskazitelnego wyglądu.

Przespaliśmy się w Dubaju. To był świetny pomysł. Oczywiście niczego nie widzieliśmy bo mieliśmy tylko 9h ale przynajmniej odczulismy zapachy orientu. Głownie odczulismy je o 24:00 w tzw. Restauracji hotelowej która okazała się być fastfoodem otwartym dla klientów transferowanych między Dubajem i innymi destynacjami. Jak to się mówi: "darowanemu ... w zęby się nie zagłada" wiec nie będziemy narzekać na dar od Emira. Mógłby jednak zadbać o kilka szczegółów. No bo jak to jest, że udało się zapakować kilkadziesiąt osób do autobusu na kilkanaście? Właściwie co ja się dziwię...tutaj zastosowano metody "lean" czyli ograniczono do minimum marnotrawstwo. Zapakowane nas jak sardynki ... wykorzystując także miejsca "między" w przejściu. Dodatkowo Emir mógłby zadbać nieco o zużycie CO2. Podejrzewam jednak, ze może go to nieco mnie interesować ze względu na produkcję ropy. Autobus był jednocześnie klimatyzowany i ogrzewany. Klimatyzowany dla górnych części ciała a ogrzewany dla dolnych kończyn. Nawet żonka się nieco buntowała ale kierowca udawał ze nie słyszy.

Samolot do Sajgonu był pełny. Mógłbym napisać, że nudy nudy i nudy. Niby nudy a coś się cały czas działo. Głównie za sprawą D-E-R-E-K-T-O-R-A. Specjalnie napisałem derektora, bo był strasznie angażujący. A to przy check-in, a to przy boardingu. A to wszystko za sprawa swoje wietnamskiej malutkiej żony, jeszcze mniejszej wietnamskiej teściowej, dwójki małych dzieci i 6 tobołków, które przemycił na pokład samolotu. Zanim myśmy się doczłapali do naszego miejsca 30h i 30j DEREKTOR był już przy naszym miejscu i władował wszystkie swoje 6 tobołków do naszego schowka. Był z siebie dumny. Parszywiec. W odwecie władowałem nasz dwa skromne prawie puste plecaczki nad teściową. Po wylądowaniu zanim zatrzymał się samolot DEREKTOR przyleciał do schowka nad nami. No myślał, że uda mu się wyładować bagaż przed wszystkimi. I tu się mocno zdziwił. W ostatniej sekundzie jak miał już chwycić swoim łapskiem derektorskim swoje 6 tobołków, przepchnąć teściową do przodu, pociągnąć swoją dwójkę dzieci stanąłem mu na drodze. Raz w życiu moje ciało do czego się przydało. Lekko unioslem się i szybkim ruchem jak zawodnik sumo zastapilem mu drogę. Nie dał rady. Był za wątły. Moje spojrzenie człowieka z Europy wschodniej zabiło Francuzeczka. Musiał uznać moja wyższość.

Jesteśmy w Sajgonie. Pierwszy wieczór to oczywiście rozpoznanie terenu. Cudowna super ostra zupa z niesamowita ilością chilli ale tez rożnego rodzaju sałat. Feria smaków i zapachów. Jesteśmy w Wietmamie. Tutaj ludzie są uśmiechnięci i zadowoleni!!! Jesteśmy szczęśliwi!

1 komentarz:

  1. Będziemy śledzić z "zapartym tchem" szczególnie że na Kambodżę "chorujemy" od lat...miała być w przyszłym roku na 25 lecie ale z prozaicznych przyczyn nie będzie...zazdraszczamy i czytamy...

    OdpowiedzUsuń