sobota, 21 grudnia 2013

Idę w dyplomację!



Wietnam opuszczaliśmy rankiem. Magda obiecała mi podróż w luksusowych warunkach speed boatem z Chau Doc do Phnom Penh w Kambodży. Łódź miała być duża i z toaletą. Jeśli chodzi o obietnice to jedna został spełniona. Byłab toaleta. Speed boat okazał się być przeznaczony do transportu 35 osób. I chyba tyle nas było. Głównie ludzi z europy wschodniej, czyli Czech, Rosji, Polski i z NRD. Poznałem po oryginalnej fryzurze. Lekko dłuższa z tylu! Po około 1h rejsu wypełzliśmy na ląd. Najpierw wietnamski (sztuczny, bo pływający), a pózniej kambodżański (stały). W obu przypadkach z lekko zachwianymi błędnikami. Ja o mało co nie dostałbym wizy bo pozwoliłem sobie na lekką dokumentację miejsca i procesu jej uzyskania dla czytelników. Podeszło do mnie 2 strażników z giwerami i grzecznie acz stanowczo zażądali usunięcia zdjeć z aparatu. Stali i gapili się na moje fotki. Drżałem przez kilka minut, że mni nie dadzą wizy, ale pózniej pomyślałem sobie, że przecież 24$ nie chodzą piechotą i mogą mieć znaczący wpływ na wykonanie planu sprzedażowego lokalnego odzialu granicznego.
Kolejne 3h i jesteśmy już w Phom Penh (PP).




Żałowałem, że wpływając do portu w PP nie poprosiłem żonki o wykonanie kilku zdjeć. Niekoniecznie takich pocztówkowych z krajobrazami, ale tym razem moich. Nawet zgodziłbym się na portretowe bez retuszu. Uśmiechałem się od ucha do ucha. Znów jesteśmy w Kambodży. Siedem lat temu jak stad wyjeżdżaliśmy to obiecaliśmy sobie, ze wrócimy. Dotrzymaliśmy słowa.

Pewnie kilku osobom Kambodża kojarzy sie z czymś niezbyt przyjemnym. Z biedą, Pol Potem, wojną i ludobójstwem. To prawda. To jest ich historia. Mnie natomiast Kambodża kojarzy sie z Angkor i uśmiechnietymi mimo czasami tragicznych warunków życia ludźmi. Zobaczyć Neapol i umrzeć. Sorki, ale chyba byłoby szkoda! Zobaczyć Angor i umrzeć! To może być coś! Heheheheh




PP to nie jest najpiękniejsze miasto na świecie. Tutaj jednak widać jak zmienia się kraj i Azja. Już wpływając do portu rzuca się w oczy sporo inwestycji. Kapitał napływa albo tu już jest. Jakby ktoś miał wolne środki, to tylko czekają na takich. Przy wzroście rocznym GDP ponad 8% w czasie kryzysu nie jeden sie tutaj dorobił. Nie da się tego niezauważyć. Najlepiej po samochodach. Najbardziej popularnym jest Lexus. Jest ich chyba kilkanaście razy więcej od samych Toyot. 

Miasto wita water frontem. Muszę przyznać, że włodarze zastosowali genialny patent i chyba powiniene to zgłosić do urzędu miasta w Gdyni. Na długości kilkuset metrów water frontu umieszczone są maszty z flagami krajów, z którymi Kambodża ma podpisane stosunki dyplomatyczne. Ciekawe było obserwować reakcję rożnych narodowości na swoje własne flagi. Nasza powiewała dumnie niedaleko restauracji gdzie po raz kolejny zachwyciliśmy się lokalnymi owocami morza. Niebo w gębie. To dopiero pierwsze niebo w gębie;)





Trochę szwendaliśmy sie po mieście, ustaliliśmy jak dostaniemy się do Silhanoukville. Wybraliśmy opcje mini-vana.

Z tego jak zagospodarowaliśmy drug dzień nasi czytelnicy powinni być z nas bardzo dumni. Był zaplanowany w 100% i co do minuty. Wczesne wstawanie, szybkie śniadanie. O 08:00 czekał na nas Hero (prawdziwe imię). Właściciel tuk tuka. Mógłbym poświecić cały tekst jemu, bo zachowywał się prawie jak Robert Kubica. Z drobną różnicą. Jeździł na nieco innym sprzęcie. Hero, generalnie nikomu nie ustępował. Wymuszał, wyprzedzał na trzeciego, zajeżdżała, gwałtownie hamował, wykrzykiwali na rożne osoby i dodatkowo im się odgrażał. A z wyglądu to do nikogo niepodobny. I pewnie nikt nie uwierzyłby, ż jest mistrzem kierownicy. Wyglądał bardziej na księgowego. I jak Kubica mało mówił.

Pojechaliśmy na pola śmierci. Postanowiliśmy, że będzie to główny cel naszej podróży do PP. Reżim Pol Pota pozostawił po sobie ponad 300 takich miejsc w całej Kambodży. Trudno to porównać do Oświęcimia, ale jest w tym wiele elementów wspólnych. Szacuje się, że w ciągu nieco więcej niż 3 lat rządów Pol Polta zginęło nawet 3 miliony ludzi. 75% procent mieszkańców PP została wysłana na wieś przez Czerwonych Khmerów. Jedno z takich pół znajduje sie kilkanaście kilometrów od PP. Niewiele pozostawiono po oryginalnych obozach śmierci. Po tym jak Czerwoni  Khmerzy zostali pokonani przez wietnamczyków ludność okoliczna rozkradła wszystko co się dało. Teraz na jednym z takich miejsc zbudowano stupę, w której na kilku piętrach złożono kilkadziesiąt tysięcy czaszek pomordowanych, głownie dobrze wykształconych i zamożnych mieszkańców miast. Całość miejsca jest bardzo dobrze zorganizowana i właściwie umieściłbym ją na liście "must do". Przez pola śmierci oprowadza przewdnik audio. 18 stacji. Właściwie 18 miejsc. 18 historii ludobójstwa. Opisy są sugestywne i dość łatwo sobie wyobrazić co się w tych miejscach działo. Pozostaje pytanie: jak to mogło sie zdarzyć, że grupa świetnie wykształconych, we Francji, nauczycieli mogła doprowadzić do takich eksterminacji. Miejsce jest przygnębiające min. Gdy widzi się drzewo na którym mordowano dzieci, albo też informacje o tym, że w czasie deszczu nadal wypływają na powierzchnie zatopione szczątki ludzkie.






Po południu postanowiliśmy zobaczyc przedsmak Angkor. Angkor to kultura khmerska, czyli sztuka na najwyższym poziomie. To co niektórzy uważają za sztukę tajską powstało właśnie dzięki Khmerom. Wpadliśmy do muzeum narodowego. Generalnie musi być w takim miejscu coś na prawdę ciekawego, żeby mnie tam zaciągnąć. Tutaj całe muzeum wypełnione jest bezcennymi rzeźbami z okresu od IX do XIII, czyli największej świetności Angoru. Boże jakie rzeźby, jaka precyzja...wszystko na wyciagniecie ręki. Oboje z przyjemnością chodziliśmy nie tylko po wnętrzach, ale także po niewielkim patio.






Kambodża jest królestwem. Obecny król zasiada na tronie od 2004 i został wybrany... mimo tego, że jest ukochanym synem króla Silhanouka, który, co nie było przewidziane, abdykował na jego rzecz. Król na niezwykle wykształcenie. Głownie w swoim życiu zajmował sie tańcem (studiował w Pradze) i filmem, którego reżyserię studiował po koleżeńsku w Korei Północnej. Wpadliśmy do pałacu. Może nie na herbatkę, ale na kawkę (to już po). Pałac pełen złota i niesamowitych rzeźb Buddy. I tu olśnienie! Moje rzeźby są odwzorowaniem tych z XVI wieku! Największe wrażenie zrobił Pawilon  Srebrny z niezliczona ilością posągów buddy - niewielkich - bo ważnych ok. 2 kg w części ze srebra, a w części ze złota, które były wręczane mnichom i dostojnikom buddyjskim a także ważnym osobom w państwie.






Przy okazji wizyty w Pałacu wpadliśmy na dygnitarzy. Nagle zrobiło sie wokół nas czarno. Nie żeby słońce zaszło. Pojawiło się kilku panów z security i TEN jeden dygnitarz. Zachowałam się jak rasowy reporter ( ostatecznie naczytałem się Kapuścińskiego... Zawód Reporter), przygotowałem aparat. Pstryk, pstryk, pstryk. Cyk. Mam GO. Ale kim ON jest? Nie mam zielonego pojęcia. Wyglądał na ważnego, tym bardziej, że miał bardzo dobrze skrojony garnitur. Przeszło mni orzez głowę, że może to być ktoś z Birmy. Z wyglądu przypominał mi gościa z Mandalay. Tymczasem, TEN KTOŚ podchodzi do mnie właśnie i mi się przedstawia. Jestem przewodniczących izby wyższej parlamamentu Myanmar, nazywam się....., powiedział. Właściwie nie zamurowało mnie, ale miałem w sobie resztę pokładów wiedzy dyplomatycznej nabytej na uczelni gdańskiej i załączonej z wynikiem bardzo dobrym w 1988 roku. Nie podałem ręki. Nie tylko z prostego powodu, że security mogłoby mi ją odrąbać. Natomiast zagadalem do pana Przewodniczącego. A co tam. Uczę elevator speech i umiem sie sprzedać w 60 sekund. Może skradłem MU 40 sekund ale przynajmniej powiedziałem, o naszej podróży do Myanmar w tym roku i życzyłem powodzenia na drodze do demokratycznych reform. Nie dałem tylko adresu do bloga, ale znów obawiałem sie o swoją jeszcze nie odrąbaną rękę. Teraz to spotkanie chyba sobie wpiszę do CV, po hasłem największe osiągnięcia, gdyby Radek Sikorski potrzebował dynamicznego dyplomaty w Myanmarze. Mam doświadczenie i mogę się przydać.


Trzeci dzień w PP zapamiętamy przez absolutnie fantastyczne miejsce na luch. Nazywa się Common Tiger. Prowadzi go zwariowany poludniowoafrykańczyk Timothy. Takich miejsc się nie zapomina przez lata. Tu czuć pasję i miłość do odkrywania nowych smaków. Nasi Master Chef-owie, TOP Chef-owie, Magdy G i inne pociotki takich szczytów nie osiągną przez kolejne dziesięciolecia. Timothy wita sam każdego gościa. Opowiada szybko ale dokładnie o swoim menu. Skupiając się na tym jakie właśnie dzisiaj udało mu się kupić produkty na lokalnym rynku. Może 3 przystawki, 3 dania główne...2 desery. Menu skromne. Ale jak facet o nim opowiada! Błysk w oku świadczył o tym, że wkłada w to serce. Żałuje że go nie nagrałem. Jak opowiadał to nas kompletnie zahipnotyzował. Nie jestem w stanie powiedzieć co dokładnie jedliśmy i jak to zostało przygotowane, ale byliśmy oczarowani. Tuńczykiem, krewetkami później  delikatną kaczką, a na koniec domowej roboty lodami. Może i to była Novelle Cuisine, jak napisał ktoś na Trip Advisor, charakterystyczna dla lat 90... Ale cóż my dopiero uczymy się doceniać dobrą kuchnię. Niekoniecznie z TVN lub Polsatu. Kuchnia + jest znacznie ciekawsza;)



Bye bye Phnom Penh!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz