czwartek, 8 stycznia 2009

Siem Rep

Siem Rep, 04/09/2006
Oj ciężkie jest życie reportera (może kronikarza?). Inni to sobie mogą teraz surfować w Internecie, a ja tutaj w ukropie muszę rozpocząć pisać relacje z Kambodży. Doszły mnie słuchy, że wiele osób czeka właśnie na informacje z państwa khmerskiego.

Muszę zacząć od tego, że Kambodża NIE jest taka, jaką sobie wszyscy wyobrażamy, a przede wszystkim, jaką sobie myśmy wyobrażali. Już wiemy, że jest inna od tych wszystkich krajów Azji południowo-wschodniej, a dlaczego, wyjaśnię to za chwilę. Jak wiecie lubimy podróżować, i żadna linia lotnicza nie jest nam „straszna”. Okazuje się, że jest wyjątek. Musze powiedzieć, że już dawno się tak nie bałem, jak lecą http://www.pmtair.com/. Strach towarzyszy mi nawet dzisiaj już dobry tydzień od naszego "wspaniałego lotu". Kupując bilet w Hanoi powiedziano nam dość dziwną rzecz, a mianowicie, że musicie być na lotnisku dość wcześnie, bo zdarza się, że czasami samolot leci o 14:00, a bywa, że o 16:00. Sprawdziłem w Internecie, że mieliśmy lecieć o 16:00, ale koleżaneczki z biura podróży ODC wyraźnie upierały się, żebyśmy byli znacznie wcześniej. One (te „dziamlagi”) dokładnie wiedziały, w co nas "ładują". Po odprawie w Hanoi, wypiciu shake-ów z Mango (najlepsze orzeźwienie!) ochoczo udaliśmy się do "gate-u". Tam jednak okazało się ze samolot jest nieco „opóźniony”. Tylko o 1,5 h. Upewniono nas, że będzie to Boeing, niczego nieświadomi siedzieliśmy i zajadaliśmy czekoladę Catbury's z pralinkami. Pycha! Całe szczęście, że się za dużo nie najadłem, bo miałbym spore kłopoty! Wsadzili nas do autobusiku, w którym panowała temperatura, chyba ze 45C, i po zebraniu całej grupy BOGATYCH Koreańczyków, którzy na lotnisku zapragnęli sobie coś kupić DROGIEGO (wiec się w autobusie usmażyliśmy)... podjechaliśmy pod samolot. Hmm, samolot to wielkie słowo, był to po prostu znany i ceniony kiedyś w Polsce AN24. Matko Boska! Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że ten samolot ma nie mniej niż 35 lat. No, ale nic. Woleliśmy nie myśleć o locie! Przepychając się przed Koreańczyków (tak tutaj trzeba działać) wtargnęliśmy na pokład samolotu. A w nim, okazało się, że miejsca, a i owszem są, ale nienumerowane. Całe szczęście, że nasza dwójka w grupie pozostałych 70 (równo) Koreańczyków okazała się na tyle przytomna, że zajęliśmy miejsca w tyle samolotu. Blisko toalety, co jest ważne! Lot zamiast trwać 45 minut trwał ponad 3 godziny. Oszczędzając wam szczegółów napiszę tylko, że powietrze wewnątrz kabiny tak się skraplało, że 7 rolek papieru toaletowego nie zabezpieczyło nas przed prawdziwym „deszczem tropikalnym”. Większość pasażerów wysiadła na lotnisko w Siem Rep mokra. Ale nie my. Nie trzeba było się przepychać na przód samolotu! Ha hahaha. Dobrze im tak po co się tak ładowali do samolotu! Na miejscu stwierdziliśmy, że lotnisko CUDO! Mnóstwo rzeźb, wystrój, nazwałbym: minimalizm tropikalny. Wiedzieliśmy, już po wylądowaniu, że będziemy mieli do czynienia z kultura khmerska na najwyższym poziomie. I nie rozczarowaliśmy się! Wszystko, co zobaczyliśmy, w Siem Rep nam się podobało. I to bardzo!

Przede wszystkim to, co jest związane z KHMER-ami. Czyli,

K. Jak KULTURA. Na każdym kroku widać, że Khmerowie mieli ogromny wpływ na kulturę całej Azji Południowo-Wschodniej. Ich sztuka inspirowała ludy od Birmy po Indonezję. I to widać! Postanowiliśmy poprzeć tutejszych rzemieślników i kupiliśmy fenomenalne rzeźby. Wydają mi się szczególnie piękne, bo wynegocjowałem ceny, i w dodatku nie tylko mnie się bardzo podobają. Wiec jak zobaczycie u nas tzw. Matkę Boską (tak nazwaliśmy Buddę stojącego wysokość ok.1m), Buddę siedzącego i medytującego - to proszę nie zdziwcie się. Magdusia zapragnęła mieć głowę Buddy. Mamy głowę Buddy! A co tam! Większa od mojej! Nie będę pisać o sztuce/kulturze negocjacji. Bo w jednym miejscu mnie „wycyckali”, czyli poniosłem totalną porażkę, ale w innym natomiast mocno blefowałem. I się udało.

H. Jak HISTORIA. Ją widać na każdym miejscu. Zarówno te sprzed kilkudziesięciu lat jak, i sprzed ponad 1000. Pierwsza, to niestety związana jest z reżimem Pol Pot’a. I to jest najsmutniejsze. Widzieliśmy dziesiątki dzieci bez nóg lub rąk. To efekt tego, że Amerykanie i Wietnamczycy w czasie wojny nie uchronili kraju przez tysiącami zaminowanych kilometrów. Młodsze ofiary min, żebrzą, starsi grają na instrumentach, wiec dość łatwo ich wspomóc. Wiadomo, takie datki nie wystarczają, wiec jest tutaj, na miejscu, wiele organizacji wspomagających poszkodowanych. Historia, ta bardziej pogodna, to oczywiście cały kompleks Angkor. Wykupiliśmy bilet na 3 dni, wynajęliśmy sobie riksze z Wanta (jak to Magdusia powiedziała skromny i piękny chłopak), i ruszyliśmy na podbój Angkor-u. Całość kompleksu składa się z kilkuset świątyń na obszarze ponad 100km kw, nie mieliśmy nawet zamiaru oglądać wszystkiego. Skupiliśmy się na Angor Wat - najbardziej znanej świątyni. Może, dlatego, ze z zewnątrz wygląda pięknie. Znana jest wszystkim – to świątynia z wieloma kopułami. Magdusia wspięła się nawet po licznych schodach, prawie przypłacając to życiem. Szczególnie przy schodzeniu. Nie będę opisywać zbyt wielu świątyń, bo zobaczycie to na zdjęciach, ale najbardziej podobała nam się ta z "twarzami", Bayon, czyli wykutymi w skalach (raczej zbudowanych z bloków) licach jednego z władców, który w ten sposób chciał obserwować na swoich poddanych. Wyglądała cudownie, szczególnie przy zachodzącym słońcu. Oczarowani byliśmy także świątynią Ta Proh, znana między innymi z filmów Indiana Jones, czy Tomb Rider ( z piekna Aneglina Jolie). Tutaj drzewa wyrastały bezpośrednio ze skał! Czy możecie sobie wyobrazić świątynię w środku lasu tropikalnego, zbudowana z bloków skalnych, z drzewami o wysokości kilkudziesięciu metrów, i korzeniami na 3 metry wystającymi ponad skały. Jeśli nie, to zobaczycie na naszych zdjęciach!

M. Jak MIASTO. Hotel na szczęście był bardzo blisko miasta, co pozwoliło nam na "dokładna" jego eksploracje. Pewnie zajęło nam to nie więcej niż 10 minut, bo Siem Rep, nie jest największym miastem. Na szczęście postąpiliśmy zgodnie z sugestią wszystkich przewodników: „Przybywajcie tutaj zanim inni przyjadą”. Bo przyjadą, nie mamy żadnych wątpliwości. Miasto bardzo się rozbudowuje i wokół całego kompleksu Angor powstają hotele. Hotele przez duże H. Nasz był niewielki, ma tylko 60 pokoi w stylu kolonialnym. Wyglądał uroczo. Czysto, właściwie klinicznie czysto. Cała obsługa miała fenomenalną pamięć, nie trzeba było powtarzać tysiąc razy: ”tea, but no milk please!!!” Inne hotele w mieście także wyglądają imponująco. To musi być szok dla przeciętnego Khmera, tym bardziej, że żyje im się ciężko. Bardzo ciężko. Miasto, to także liczne markety i dziesiątki restauracji. Właściwie po wyjściu z hotelu wystarczy usiąść i "chłonąc" miasteczko sącząc napoje w jednej z setek lokalnych knajpek.

E. Jak ELEGANCJA. To może was zdziwi to E, ale tak tutaj jest. Na każdym miejscu widać było, że w projektowaniu hoteli, lotniska, sklepów, czy też licznych SPA, jest dużo elegancji i szyku w najlepszym tego słowa znaczeniu. I w dodatku tak ELEGACJA jest dostępna dla każdego, i widoczna wszędzie. Wyroby z jedwabiu może nie tak ładne jak w Wietnamie, ale kobiety wyglądały bardziej efektownie i zadbanie.

R. Jak RÓŻNORODNOŚĆ. Różnorodność wynika z tego, że w Siem Rep osiedliło się także wielu cudzoziemców. Spotkaliśmy wiec tutaj Didier, właściciela szykownej restauracji przy naszym hotelu. Brytyjczyków, którzy prowadza pub z muzyka klubową, Hindusów, u których jedliśmy kolacje. I Polaków. No wyglądali na Polaków. Spotkaliśmy ich w jednej z francuskich (licznych tutaj) restauracji artystycznych. Ta różnorodność miasta wynika wiec z wielu kultur, ale także z tolerancji widocznej wszędzie. A mówiąc o różnorodność, widać także ją w wyglądzie mieszkańców. Kobiety tutaj są znacznie ładniejsze niż w Wietnamie!

K-H-M-E-R....

Tak, więc Kambodża na urzekła. Jest inna, bo nieskażona. Jest przyjazna, bo ludzie tutaj się cały czas uśmiechają, mimo tego, że nie jest im łatwo. Jest przyjazna, dla każdego.

Jesteśmy znów w Wietnamie. Tym razem Hoi An we środkowej części kraju, ok. 1300km od Hanoi. Czeka na nas głównie plaża. Mamy szanse na wieczorne spotkania z poznanymi wcześniej w trasie Włochami z Toskanii (byli z nami na Ha Long Bay) i Brytyjczykami z Manchesteru (byli z nami na Ha Long Bay i w Sa Pa). Świat jest mały!

Pozdrawiamy
Jacek & Magda

ps. tym razem relacja była bardzo długa, bo Kambodża okazała się fantastycznym miejscem na naszej trasie po Azji. Może następna będzie krótka, bo, plaża, odpoczynek, i tylko kupowanie skórzanych klapek robionych na wymiar. Nic atrakcyjnego? Nic bardziej mylnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz