niedziela, 4 stycznia 2009

Hanoi

Hanoi, poniedziałek 21/08/2006, godz. 22:01
Dotarliśmy do Hanoi. Jeśli ktoś chciałby zapytać nas się jak się czuliśmy po 17 godzinnym locie na trasie Gdańsk — Kopenhaga — Bangkok — Hanoi..., to może niech lepiej tego nie robi. Mimo naszego doświadczenia po przylocie do Hanoi i przyjeździe do hotelu, PADLIŚMY. Dokładnie na 4 godziny. I właściwie spisaliśmy na straty zwiedzanie miasta. No może nie do końca.
Loty upłynęły miło. Może z wyjątkiem tego najdłuższego. Bo. Bo, po pierwsze, siedziałem przy wyjściu awaryjnym (zgodnie zresztą z własną prośbą i po negocjacjach w Kopenhadze), tyle tylko, że w innych liniach lotniczych (poza Thai Airways), zazwyczaj takie miejsce jest najlepsze. Tym razem okazało się, że zamiast wyciągniętych nóg - mogłem sobie zawiesić swoje kończyny na „hamulcu bezpieczeństwa”. Bo innego miejsca nie było. Po drugie, siedział koło nas jakiś „buc”. Niby to biznesman (?), i w dodatku chyba chciał nam zaimponować swoją znajomością angielskiego. Bo, mimo, że był Szwedem (no cóż, że ze Szwecji) nie czytał lokalnych gazet, zaraz po zajęciu miejsca obok mojej żonki nawet się nie odezwał. W dodatku nałożył sobie kołnierz na szyję i pogrążył się we śnie. Następnie próbował rozwiązać Sudoku. Ale on był Szwedem i zarzucił tę czynność dość szybko. Czyżby wyjątkowa wersja Sudoku? Włożył książeczkę (całą po angielsku) do schowka bagażowego i zaczął spać i chrapać). Po trzecie, pan oberwał własną książką. No jak się jest biznesmenem to trzeba umieć włożyć książkę do schowka taka by przy kolejnym razie jak się sięga do schowka to nic nie spadło! No ale jak ja sięgałem do schowka... to niestety spadło. Matko Boska. Myślałem, że pan mnie zabije wzrokiem. Obruszył i udawał mocno obrażonego. I do końca lotu się nie odezwał. I w sumie dobrze!
W czasie lotu jedzenie było pyszne. Stewardesy piękne. Ale, jak to powiedziała Magdusia, stewardzi OKROPNI. Szczerze mówiąc można by się ich przestraszyć. Nie tylko w nocy. Po przylocie i przejściu przez odprawę paszportową czekał już na nas taksówkarz. Miał kartkę z napisem: Soowierm Korzewski. Fajnie. Od razu wiedziałem, że to o nas chodzi. Tak, więc od dzisiaj, można na mnie mówić: Soowierm Jacek Korzewski. I już myślałem, że zaczniemy jazdę do miasta, ale nie... Najpierw trzeba było jeszcze wymienić 100$, coby było, co jeść i pić. Oj pić, pić, pić. I tutaj, po raz pierwszy, spotkałem się z typowym zjawiskiem w Azji. PRZEPYCHANEK. Jeśli ktoś próbuje być tutaj zbyt uprzejmym w kolejce, to wychodzi na kompletnego kretyna. W kolejce należy się przepychać i walczyć o swoje. Nawet gdybym tylko stał w banku i wymieniał cenna dla Wietnamczyków walutę. Tak tez zrobiłem. Stoczyłem wojnę z Tajskimi robotnikami (w takich cudownych żółciutkich kubraczkach). Po wymianie dostałem swoje, czyli 1,598,500. Dongów. Oj, przypomniały mi się czasy sprzed 1995 roku (młodszym czytelnikom przypomnę, że był to czas denominacji). I już jedziemy. Tylko 35 minut. Sprawnie dotarliśmy do w hotelu. I tu niezwykle miłe zaskoczenie. Pani Księżycowa (w lokalnym narzeczu: Ms. Moon) - wiek około 18 lat, waga nie więcej niż 42kg – przywitała nas „welcome drinkiem”, a i upewniwszy się, że jesteśmy małżeństwem zaproponowała pokój z łóżkiem małżeńskim. Okazało się, że Hotelik jest usytuowany w SAMYM centrum starego Hanoi. Miłe zaskoczenie, tym bardziej, że został otwarty pewnie 10 dni temu. Jest bardzo czysto i schludnie. I muszę przyznać, że tak jak w Pekinie, architektura Hanoi niekiedy przypomina Paryż. I to ten w najlepszym, starym, stylu.
Wczoraj mieliśmy wspaniały dzień. Dlaczego? Bo odkryliśmy, że Hanoi ma niezwykła magię i czar. I nie piszę tego żeby wzbudzić jakąś zazdrość, ale dlatego, że za każdym razem jak chodzimy po jego uliczkach jesteśmy bardzo pozytywnie zaskakiwani na przykład architekturą. Tak, tak. Niektóre budynki są nieco biedne i zapyziałe, ale z drugiej strony są świadectwem przeszłości. Podejrzewam, że za kilka lat, jak tylko zostaną odnowione, jeszcze więcej turystów będzie miało okazje zakochać się w mieście. Okazało się także, że Hanoi jest miastem sztuki. I tutaj musze napisać, że moje wcześniejsze obcowanie ze sztuka wietnamską polegało na zjedzeniu kilku sajgonek w barze Tao Tao (no nic, że z panią Loską). A tutaj, to co widzimy to na prawdę CUDOWNE galerie sztuki. Już zaczynamy myśleć o tym, żeby kupić jakieś obrazy z laki. Nie żadne podróbki, ale tworzone przez prawdziwych artystów. Sztuka, jaką tu widzimy, to także wyroby z jedwabiu. Ale jakiego! Magda już zaliczyła sklep gdzie krawcy uszyją dla niej spódnice i kilka bluzek z prawdziwego jedwabiu. Hanoi zaskoczyło nas także kuchnią. Chyba musze nawiązać kontakt z diasporą wietnamska w Polsce i namówić ich na prowadzenie prawdziwej kuchni wietnamskiej: sałatki, sajgonki, zupa Po (ulubiona Magdusi), a także kuchnia „fusion” i same delikatesy!

A co nas teraz czeka przez kolejne dni? Jedziemy na 3 dniowa wycieczkę do zatoki Ha Long. Gdzie? Na południe od Hanoi. Takie malownicze miejsce. Będziemy pływać na łodziach, spać na wodzie, kajakować. I oczywiście łowić ryby. Odezwiemy się za 3dni.Robimy zdjęcia i kręcimy film. Resztę z Hanoi tak właśnie uwieczniliśmy.




Pozdrawiamy serdecznie




Jacek & Magda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz